czwartek, 14 lutego 2013

Pierwszy.


Gdy obudziłam się w autobusie, który cicho, jednostajnie pędził po autostradzie w stronę Liverpoolu, byłam na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że to, co się wydarzyło było tylko snem, który rozmywał się w mojej pamięci. To było zbyt mało prawdopodobne, takie rzeczy nie zdarzały się mnie.
Podniosłam się z niewygodnej pozycji, ból w plecach świadczył o tym, jak dużo czasu przespałam na tym twardym fotelu. Oderwałam czoło od szyby, odkleiłam obrzydliwie tłustą grzywkę od czoła i zmrużyłam oczy, próbując dojrzeć zegarka elektronicznego na przedzie autobusu, ale na próżno, zielone cyfry zlewały się w jedną plamę. Co mnie podkusiło, by usiąść tak daleko?, jęknęłam w myślach, rozdrażniona. Mój telefon zdychał gdzieś na dnie mojej torby.
Podsumowując, byłam w beznadziejnej sytuacji. Byłam pozbawiona telefonu, który był moją jedyną łącznością ze światem, i zmysłu wzroku. Mogłam tylko mieć nadzieję, że mój kuzyn Danny, który miał mnie odebrać w Hartford, będzie na mnie czekał na dworcu. Punktualnie. Zorientowawszy się, że jak to śmiesznie brzmi – Danny i punktualność – uśmiechnęłam się gorzko. Nieprędko będzie mi dane wyspać się w znajomym łóżeczku.
Powinnam być przyzwyczajona do tego. Co roku spędzałam wakacje identycznie – z rodziną mojego taty w małym miasteczku na obrzeżach Liverpoolu w Wielkiej Brytanii. Jego dwie siostry i rodzice mieli tam dużą posiadłość i to, że tam spędzaliśmy wakacje, stało się czymś w rodzaju tradycji. Nie przeszkadzało mi to wcześniej, zrobiłabym wszystko, żeby wyjechać z Blainville, za  żadne skarby nie pozwoliłabym sobie tam utknąć na calutkie dwa miesiące. Towarzystwo mojej rodziny było znacznie lepszym niż towarzystwo tamtejszych ludzi.
Nie mogłam nazwać Blainville rodzinnym miastem – nawet pomimo tego, że mieszkałam tam całe swoje życie. Zwykle nie przyznawałam się nawet, że stamtąd pochodzę. Przedstawiając się, mówiłam, że jestem z Montrealu, chociaż to nie było prawdą. Nie cierpiałam tej pięciotysięcznej dziury, jaką było Blainville. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek czuła się tam swobodnie. Musiałam przecierpieć lata podstawówki w tamtejszej szkole, wtedy poznałam z jakimi ludźmi przyszło mi dorastać. Nie mogłam trafić gorzej. Moi koledzy i koleżanki zamykali się we własnych gronach niczym jakieś gangi, traktując wszystkich innych jak wyrzutków. Jeśli nie należałaś do nich, nie robiłaś tego, co oni (czym w późniejszych latach były imprezy i picie), byłaś skazana na samotność. Właśnie taki los mi przypisano. Nigdy nie uzyskałam akceptacji z ich strony, przestałam nawet próbować. Nauczyłam się, by pozostać cicho, nawet jeśli miałam coś do powiedzenia. Byłam postrzegana przez nich jako zarozumiała prymuska. Jedyne, czego pragnęłam to wyjechać. Nie miałam ani siły, ani ochoty, by walczyć z docinkami i słowną przemocą.
Po wyjściu z podstawówki wysłałam swoje papiery do dwujęzycznego liceum w Montrealu, które było na szczycie listy liceów, w które celowałam. Na tle samego Montrealu właśnie ta szkoła wypadała dobrze. Posiadałam nieco większe ambicje niż moi koledzy. I udało się. Dostałam się. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje życie, gdyby zabrakło mi punktów, by się dostać. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o nieprzyjemne ciarki.
Wtedy wszystko się zmieniło – ja się zaczęłam zmieniać. Wyrwałam się z Blainville. To było moim pierwszym sukcesem.
Prawie rok temu – we wrześniu – rok starszy ode mnie kuzyn Daniel, na którego wołamy „Danny”, wyszedł z inicjatywą założenia zespołu muzycznego. Zebrał paru swoich kolegów i rozkręcili się. Brakowało im tylko wokalisty. Nikt nie pomyślał wtedy, że to rok młodsza kuzynka Sharon mogłaby śpiewać, ja sama nie interesowałam się zespołem, muzyka zawsze mnie kręciła, ale prawda była taka, że bałam się wysunąć się przed szereg. Danny patrzył sceptycznie na pomysł mnie śpiewającej z nimi, ale pojawiłam się na paru próbach i chłopcy stwierdzili, że nie mogli lepiej trafić.
W następnych dwóch miesiącach zaaranżowaliśmy już ponad dwadzieścia różnych coverów – każda piosenka, którą zagraliśmy, została przekomponowana, by pasowała do naszego stylu, który sobie wypracowaliśmy (a było to połączenie rocka i muzyki klasycznej lub akustycznej. Byliśmy rozdarci pomiędzy tymi stylami). Zespół nie miał jakiegoś konkretnego celu, graliśmy tylko z miłości do muzyki, dla tego uczucia, które dawało tworzenie czegoś tak osobistego i pięknego, o tak wielkiej sile oddziaływania. Trudno było opisać to w jaki sposób muzyka związała mnie z Jasonem, Troyem, Holdenem i Noah. No i oczywiście z Dannym, którego traktowałam jako starszego brata. Po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się wolna. Mogłam być sobą i nie obawiać się niczego.
Mniej więcej w listopadzie postanowiliśmy zgłosić się do szkolnego konkursu, to był nasz pierwszy publiczny występ – pierwszy raz, gdy pozwoliliśmy komukolwiek z zewnątrz usłyszeć naszą muzykę. Wtedy zrozumieliśmy, że wspólne granie jest tym, co chcemy robić, tym z czego chcemy być znani. Wymyśliliśmy nazwę After Forever i zaśpiewaliśmy piosenkę Within Temptation, Shot in The Dark. To nam zapewniło zwycięskie miejsce, byliśmy zdumieni tym, jak nam dobrze poszło. Nie mieliśmy tremy, atmosfera pomiędzy nami była tak prosta, każdy wiedział, że ma piątkę przyjaciół, na których mogliśmy się oprzeć.
Pamiętam to uczucie, gdy rozebrzmiały ostatnie nuty piosenki. W gigantycznej auli naszej szkoły panowała cisza, było inaczej niż podczas innych występów, wszyscy zebrani zdawali się poświęcać nam uwagę. Ludzie chcieli nas słuchać. Spojrzałam wtedy na wszystkich po kolei i dostrzegłam iskierki w ich oczach, całą naszą piątkę połączyło to uczucie. W odróżnieniu od podstawówki, miałam prawo głosu, po raz pierwszy mogłam odetchnąć, pozbyłam się wszystkich ograniczeń. Jak wcześniej mówiłam, uwolniłam się.
Tak to wyszło, że praktycznie cały rok szkolny spędzałam w Montrealu. A na wakacje wyjeżdżałam do Hartford. Nie miałam czasu na Blainville.
Zostawiając myśli o chłopakach z zespołu, powróciłam do szarej rzeczywistości chłodnego autobusu i klejących się powiek. Ale nie byłam już zdolna, by zasnąć, miałam wrażenie, że głowa mnie wybuchnie, a wszystkie części ciała miały mi zaraz odpadną. Ile jeszcze ta podróż mogła się ciągnąć? Marzyłam o momencie, gdy będę mogła wyjść z tego autobusu. Po mojej prawej stronie, na dwóch siedzeniach rozwalony był facet w wieku około trzydziestu pięciu lat. Przede mną matka z nastoletnim dzieckiem, a za mną jeszcze ktoś inny. Wszyscy spali.
Nagle mignął mi przed oczami duży budynek na wzniesieniu z czerwonym szyldem, który przypominał mi pewien bar, który zawsze mijam, gdy znajduję się około siedem minut drogi od Hartford. Zmrużyłam oczy, by chociaż trochę wyostrzyć swój marny wzrok. Byłam na dziewięćdziesiąt procent pewna, że to właśnie ten bar. Zebrałam swoje rzeczy, zgarnęłam gitarę z siedzenia obok mnie i w nagłym przypływie energii zerwałam się z miejsca.
Podeszłam chwiejnym krokiem do kierowcy. Autostrada ciągnęła się we mgle w nieskończoność, dwieście metrów przed nami znajdował się zjazd na Hartford.
- Zjedzie pan na prawo. Wysiadam w Hartford. – oznajmiłam mu zachrypniętym głosem i od razu odchrząknęłam. Byłam zażenowana swoim beznadziejnym stanem.
Kierowca rzucił mi krótkie spojrzenie bez wyrazu. – Nie pamiętam, by ktokolwiek kupował bilet do Hartford.
- Bo kupowałam bilet w kasie. – przypomniało mi się nagle. Byłam na dworcu prawie czterdzieści pięć minut wcześniej. Prawie przespałam odjazd.
- Aaa, byłaś z kudłatym chłopakiem?
Byłam?
Pamiętałam niewyraźny zarys czarnego kaptura i loków Harry’ego Stylesa. Obraz wydawał się tak rzeczywisty, że aż przeszły mnie ciarki. Zamrugałam dwukrotnie, zastanawiając się, czy powinnam zacząć kwestionować swoje zdrowie psychiczne. Brak snu najwyraźniej zadziałał na mnie, jak grzybki halucynogenki.
 - Jaki kudłaty chłopak? – spytałam nieufnie po chwili zastanowienia.
Zgłupiałam.
- Przekazał mi twój bilet. – oznajmił mi. Wpatrywałam się w niego otępiała, starając się dojść, czy na pewno miał na myśli mnie. Faktycznie, nie pamiętałam momentu, w którym pokazałam bilet kierowcy, w mojej pamięci była dziura. Za to pamiętałam zielone tęczówki skierowane w moją stronę w mroku.
To musiało być snem.
Żeby nie robić zamieszania, przytaknęłam otępiale i wycofałam się na pierwsze miejsce siedzące przy drzwiach. Kierowca zrobił, co prosiłam, pięć minut później autobus stał na światłach jednego z głównych skrzyżowań Hartford, było ich tak nie wiele, że byłam w stanie zapamiętać je wszystkie, pomimo tego, że bywałam tu raz na rok. Po prawej mieściła się lodziarnia, w której sprzedawano najlepsze lody, jakie kiedykolwiek jadłam. Przychodziliśmy z moimi kuzynami tutaj wiele razy. Miałam sporo dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Pamiętałam ten jeden wypad, gdy moja porcja wylądowała na twarzy Danny’ego i to było akurat zamierzonym działaniem.
Lubiłam to miejsce o wiele bardziej niż Blainville.
Minęło zbyt dużo czasu, a autobus znalazł się na jednym z niewielu stanowisk na dworcu Hartford. Niezdarnie wygrzebałam się z pojazdu, praktycznie wypadłam z niego. Nie pamiętałam, gdzie włożyłam bagaż, winę zwaliłam na niewyspanie. Kierowca otworzył mi bagażnik, zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu znalazłam swoją walizkę. Z pakunkami zaczęłam się rozglądać dookoła, mrużyłam oczy, jak jakaś idiotka i próbowałam dostrzec niską, ale atletycznie zbudowaną sylwetkę mojego kuzyna, postać, której szukałam, miała mieć czarne dość krótkie włosy, naturalnie brązowawą skórę, co wynikało z jego karnacji i ciemne oczy. Wiedziałam jednak, że on nie ma takich problemów jak ja i nie będzie miał trudności ze znalezieniem mnie. Pomimo tego, że wiedziałam, mały atak paniki ogarnął mój umysł. Miałam tendencje do takich ataków.
Nagle poczułam te znajome ukłucia we wgłębieniach w talii zaraz pod żebrami, zgięłam się w pół i automatycznie zrobiłam długi i szybki krok w lewo, odwracając się o sto osiemdziesiąt stopni, by zobaczyć mojego kuzyna, który właśnie cieszył pysk z tego, że udało mu się mnie dźgnąć.
- Wiesz, że tego nienawidzę? – zawołałam z delikatną pretensją, robiąc głęboki wdech. Danny uśmiechnął się idiotycznie, zamknąwszy przy tym oczy mocno, że pod oczami i na nosie pojawiły mu się zmarszczki.
- Pewnie. – skomentował sarkastycznie. - A ten banan na twarzy to na mój widok. – kontynuował tonem małego dziecka, które robiło mi wyrzuty. On nigdy się nie zmieni, zawsze będzie najmłodszym dzieckiem mojej cioci.
Otworzyłam usta szeroko, nie wiedząc jak na to odpowiedzieć. Miał mnie, faktycznie się uśmiechałam.
- Jaaa… - zaczęłam podwyższonym głosem. – To zupełnie, jak łaskotki! Śmiejesz się, ale czy to znaczy, że to lubisz?
Byłam jedną z niewielu ludzi, którzy nie mieli łaskotek. Za to miałam wrażliwe „boczki”, o czym przekonali mnie chłopcy z zespołu. Do znudzenia kilka razy dziennie wbijali mi palce pod żebra i patrzyli, jak prawie z prędkością światła odskakiwałam, a potem się śmiali. Mogłam sobie wyobrazić Jasona, który po całym dniu bujania w chmurach ze swoją ukochaną gitarą, której nikt nie mógł dotknąć (żartowaliśmy, że zastępuje mu dziewczynę, ale gdyby się bliżej mu przyjrzeć to tak właśnie było), nagle wstawał, odkładał Carmen (bo tak ją nazwał) i z niewinnymi, zamyślonymi czekoladowymi oczkami podchodził do mnie tylko po to, żeby mnie dźgnąć. Potem wybuchał krótkim nieśmiałym śmiechem i mówił „Lubisz to, młoda!”. Tak naprawdę byłam młodsza od niego tylko rok bez jednego dnia. Ja miałam urodziny 28 grudnia, a on 29.
- Wydaję mi się, że śmiech to oznaka szczęścia. – odpowiedział Danny, przytakując głową, zgrywając się nadal. Przewróciłam oczami i poszliśmy do jego samochodu.
Danny praktycznie wyrwał mi walizki z rąk, więc nie miałam czego nosić oprócz gitary, którą zarzuciłam na plecy. Włożyłam ręce do dużej kieszeni czarnej bluzy, którą miałam na sobie. Moje palce napotkały zmięty kawałek papieru. Wyjęłam go, żeby zobaczyć, jakie śmieci noszę w kieszeniach.
I wtedy do mnie dotarło. To nie był zwykły śmieć, którego zapomniałam wyjąć z kieszeni.
Na karteczce wypisane było dziewięć cyfr, a po myślniku duża litera H.

I told myself don’t get attached, but in my mind I play it back, spinning faster than the plane that took you

Harry.
- Czy była ładna? – w ciemnych oczach Malika pojawił się błysk zainteresowania. Nareszcie mnie słuchał.
Zastanowiłem się nad odpowiedzią. Wyobraziłem sobie nieumalowaną wysoką dziewczynę w mojej własnej bluzie ze ściągniętymi brwiami, ze zmartwieniem wypisanym na twarzy. Zobaczyłem ją w swojej głowie, wsiadała do autobusu po dość intensywnym i pożegnaniu. Powoli, z trzęsącymi się kolanami wspięła się na trzy stopnie, zaraz za nią powoli opadła na pierwszy stopień biała kartka niewielkiej wielkości. Bez namysłu podniosłem ją. Hartford, Cheshire – to tam miał ją zabrać autobus. Kierowca spojrzał na mnie i wyciągnął rękę po bilet, który trzymałem. Gdy mu go oddałem, dziewczyna już dawno zniknęła w środku pojazdu.
- Śliczna. – odpowiedziałem przeciągle, ale energicznie.
- Jak wyglądała?
To było kolejne trudne pytanie. – No więc… nie wiem. Było ciemno. – wykręciłem się podwyższonym głosem. Co miałem mu powiedzieć?
- Skąd możesz wiedzieć, że jest ładna, jeżeli nie wiesz, jak wygląda? – spytał mnie Zayn, uśmiechając się szyderczo. Ton jego głosu sugerował, że ma mnie za idiotę.
Mnie też bawił mój idiotyzm, prawdę mówiąc.
- Mogę powiedzieć, że miała duże oczy… - odezwałem się, próbując ją opisać. – Nie wiem jakiego koloru, ale nie były brązowe. Długie włosy…
Zayn roześmiał się nagle, przerywając moje nieudolne próby zwerbalizowania swoich myśli. Podniósł się z wersalki w salonie Gemmy i podreptał leniwym krokiem w stronę stołu.
- Masz może kawałek kartki… lub coś? – spytał.
Pokręciłem głową w odpowiedzi. Mógłbym mu zaoferować aplikację, która zmieniłaby mój telefon w sztuczną kartkę papieru. – Po co ci kartka?

Zayn uśmiechnął się szeroko.
- Powiedz mi wszystko, co o niej wiesz. Jeszcze raz. Znajdziemy ją.
- Miała na imię Sharon. – rzuciłem.
- Sharon…? – Zayn odpowiedział spoglądając na mnie pytająco. Nie skończył zdania, jakby chciał, żebym ja to zrobił.
- Co? – spytałem, nie mając pojęcia o co mu chodzi.
- Nazwisko, idioto.
- Nie wiem.
- No to będzie zabawnie jej szukać.
Przewróciłem oczami.

Wybaczcie, że tak długo to zajęło, ferie skończyły mi się już dawno i jakoś braknie mi czasu na pisanie. A poza tym dzisiaj były walentynki. Zajebisty dzień, sarkastycznie ujmując to. 
Szkoła i wszystko, co się w niej dzieje wykończają mnie powoli. 
Liczę na komentarze.


Liebster Award.



I knew you were trouble


Okay. Zacznijmy od tego, że nie mam pojęcia, co to jest x). Naprawdę. Nie siedzę w blogach tak głęboko, jak kiedyś, ale to nic. Spróbuję.


Więc... zostałam nominowana przez http://this-is-our-dream.blogspot.com/
Dziękuję za to z całego serca :).
 Pytania, na które mam odpowiedzieć:


1. Gdybyś miał/miała do wyboru trzy miejsca do odwiedzenia, jaki byłby twój wybór?
2. Ulubiony kolor to...
3. Boisz się czegoś? Jak tak, to czego?
4. Skąd jesteś?
5. Gdybyś mógł/mogła być jakąkolwiek osobą przez 1 dzień, na kogo padłby twój wybór i dlaczego?
6. Jaka była najbardziej szalona rzecz, jaką do tej pory w życiu zrobiłeś/zrobiłaś?
7. Co zainspirowało, zachęciło cię do rozpoczęcia pisania bloga?
8. Jaki jest twój największy atut, zaleta?
9. Jaki jest twój ulubiony artysta/artystka (niekoniecznie piosenkarz, może być jakaś grupa)?
10. Twoje zdanie o nałogach?
11. Czy "tępisz" kogoś za odmienne od twoich poglądy?

1. To dość trudne, bo gdybym miała kasę to wszędzie byłoby mnie pełno, ale gdybym miała wybrać trzy miejsca, gdzie pojechałabym w pierwszej kolejności to Londyn, Los Angeles i Brisbane w Australii. Właściwie jadąc gdziekolwiek do Australii byłabym wniebowzięta. Mamy taki plan z koleżanką, żeby po maturze do kangurów jechać. Tak, zobaczymy xd.
2. Niebieski i czerwony :)
3. Generalnie wielu rzeczy się boję, na przykład głośnych, niespodziewanych dźwięków, schodów, sali gimnastycznych, matury z polskiego czy ... swojej głupoty x). Ale jeśli mam odpowiedzieć poważnie... Boję się odrzucenia, wizji życia spędzonego samotnie i tego, że taki jeden w końcu będzie miał dziewczynę i to nie będę ja. Jeszcze przydałoby się doliczyć wszelkie wystąpienia publiczne, bycie pod ostrzałem spojrzeń. Szczerze to nie mam pojęcia, co w tym jest, że jestem tak śmiertelnie przerażona, gdy jestem w centrum uwagi. Ale dzisiaj się przekonałam, że tak jest, skoro na auli, podczas rozdawania walentynek trzęsły mi się ręce, kolana...
4. Jestem z Elbląga w warmińsko-mazurskim. Takie małe coś, gdzie się nic nie dzieje.
5. To pytanie mi się podoba. Trudno powiedzieć, jest wiele takich osób, w których skórze chciałabym się znaleźć. Mogłabym wymienić moich popierniczonych kolegów z klasy, śmiesznie byłoby znaleźć się w tym towarzystwie, gdzie najmniej śmieszne rzeczy są akurat śmieszne, oryginalność i kreatywność to podstawa, a zdania innych nikogo nie obchodzą. Aczkolwiek to byłoby trochę niezręczne. Chciałabym pobyć jeszcze kimś... jak Harry Styles? Liam Payne? Być utalentowaną, mieć czwórkę zarąbistych przyjaciół-idiotów i światową trasę koncertową. ^^
6. Wiedzcie, że nie pamiętam x). Jestem tak stateczną, spokojną, nieśmiałą, leniwą osobą, że rzadko się zdarza mi zrobić coś szalonego. Dla mnie rzeczą szaloną jest pokonanie moje własnej bariery - chwile, gdy nie obchodzi mnie niczyja opinia, okoliczności, gdy robię coś na co mam ochotę i mam wszystko gdzieś. Na przykład, gdy wyszłam z koleżanką na szkolnej wycieczce na zewnątrz, pograć w badmintona a padało dość mocno, było ślisko, byłyśmy przemoczone, ale co tam mnie to wtedy obchodziło. Ahhh, to była świetna wycieczka, najlepsza na jakiej byłam. 
7. Bezpośrednio do pisania tego bloga zainspirowała mnie piosenka 1D. Nie potrzebuję zbyt wiele, by w mojej głowie zaczęła się układać historia. Wystarczy, że zobaczę, usłyszę, przeczytam coś, co nawet nie musi być związane z tematem przyszłego opowiadania i już chce mi się pisać. Potem jest już gorzej, gdy gubię tą inspirację :/
8. To jest trudne pytanie, dla kogoś z tak niską samooceną xd. Myślę, że jedną z moich zalet jest to, że raczej nie zdarza mi się ocenić kogoś pochopnie, a jeśli zdarza to staram się, żeby nie wpływało to na moje zachowanie do nich, a szczególnie, gdy to pierwsze wrażenie jest złe. Potrafię dawać ludziom wiele szans, łatwo wybaczam, chociaż nie byłabym tego taka pewna, czy to zaleta. Staram się zawsze zobaczyć w nich to, co najlepsze.
Tak naprawdę to na chwilę obecną nie widzę w sobie niczego, co byłoby moim atutem.
9. Bez wątpienia Taylor Swift za swoje teksty, podejście do sławy i za prawdę - bo nie jest fałszywa w tym, co robi i mówi. Moim ulubionym zespołem są Within Temptation. Są po prostu świetni *.*
10. Nie wiem, myślę, że nikt umyślnie nie wpędza się w nałóg, ale z drugiej strony w ten sposób marnują ludzie swoje życia i to jest troszkę... żałosne? Ja uważałabym z alkoholem, papierosami i gorszymi od tych. Myślę, że niszczenie swojego zdrowia nałogiem nie jest tego warte (ale co innego np. wypicie kieliszka szampana w sylwestra, czy jakąś tam inną okazję, nie namawiam do całkowitej abstynencji xd).
11. Raczej nie. Nie "tępię" nikogo, słucham uważnie i albo akceptuję ich opinię, albo odrzucam. W każdym razie nie sprawiam, że ktokolwiek czuje się gorszy ode mnie przez myślenie w inny sposób.

 To całe pisanie skłoniło mnie trochę do refleksji na swój temat, ale w sumie to już mi przeszło, jedzenie zapchało mi wenę twórczą x).
Wybaczcie, ale nie nominuję zbyt wielu blogów :p

A pytania ode mnie:
1. Twoja ulubiona piosenka w danym momencie, ewentualnie kilka.
2. Jaki jest twój ulubiony przedmiot w szkole i dlaczego?
3. Kogo znanego chciałabyś przytulić, pocałować itd., ale nie przyznałabyś się twoim znajomym do tego? :)
4. Którym obcym językiem chciałabyś perfekcyjnie władać?
5. Ile masz lat?
6. Co robisz, gdy jesteś sama?
7. Jaki masz sposób na uniknięcie pytania z polskiego? :D
8. Wolałabyś koncert JB w Polsce (tak, wiem, że będzie w marcu, nawet idę xd), czy 1D?
9. Jakiego koloru są twoje oczy? 
10. Jaka jest twoja wyjątkowa umiejętność? Coś co mało kto umie :)
11. Piosenka, która przynosi ze sobą wspomnienia :')

Miłego odpowiadania xd.



wtorek, 22 stycznia 2013

II.


Gdy teraz – patrząc na przeszłe wydarzenia z pewnego dystansu – wspominam ostatnie wakacje, myślę, że nasze pierwsze spotkanie zawdzięczałam tylko szczęściu. To właśnie przychylny los sprawił, że znalazłam się w niecodziennych i nieco niewygodnych okolicznościach, ale za to we właściwym miejscu i czasie. Ten fart skłania mnie do myślenia, że może jednak tak absurdalna rzecz jak przeznaczenie istnieje. Nasza przyjaźń, wydarzenia paru ostatnich miesięcy, to, że wszystkie fragmenty układanki ułożyły się w całość – to było dzieło przypadku.


- Pobudka. – usłyszałam niski męski głos z tutejszym akcentem, który wybudził mnie z krótkiej drzemki. Leniwie podniosłam zaspane powieki, by dostrzec wysokiego chłopaka z ciemnym kapturem na głowie, spod którego wystawały gęste brązowe włosy, które okalały mu czoło. Jego twarz w mroku rozmazywała mi się przed oczami, ale byłam w stanie stwierdzić, że kąciki ust miał uniesione – uśmiechał się w moją stronę. Z dłoniami włożonymi w kieszenie podszedł do mnie, wraz ze zmniejszaniem się odległości pomiędzy nami, jego zarys stawał się coraz wyraźniejszy.

Nie pamiętałam nawet momentu, w którym oparłam policzek o zimny betonowy murek z tyłu ławki, zanim straciłam świadomość całkowicie, wpatrywałam się w panoramę nocnego Londynu, która się ślicznie stąd prezentowała. Późna godzina zrobiła jednak swoje – była pierwsza w nocy, ja byłam już jedną nogą w innym świecie, nie spałam już od prawie dwudziestu czterech godzin, a do autobusu zostało jeszcze… no właśnie, trochę zostało. Spanikowałam i spojrzałam na zegarek w telefonie. Była pierwsza piętnaście. Uff, nie przespałam jeszcze odjazdu.

W duchu byłam wdzięczna brązowowłosemu chłopakowi.
Zamrugałam dwa razy, odzyskując wreszcie rezon. Oczy miałam wysuszone, a w tej krótkiej nieplanowanej drzemce soczewki zdążyły mi się przemieścić pod powieki. Przyłożyłam sobie ręką w czoło. Jesteś geniuszem, Sharon. To by wyjaśniało, dlaczego obraz rozmywał mi się przed oczami.


To było czyste szczęście, że on się tam znalazł. Kto wie, może gdyby nasze pierwsze spotkanie nie było tak… niecodzienne, żeby nie powiedzieć „dziwne”, nie patrzyłabym na niego w ten sposób podczas naszego następnego spotkania.


- Może to głupie pytanie… - zaczęłam niepewnie. Oczywiście, że głupie, dodałam w myślach. – Ale uratowałbyś mi życie gdybyś miał lusterko. – powiedziałam błagalnie.

Chłopak parsknął krótkim śmiechem. – Umrzesz, jeśli nie będę miał? – odezwał się i wyszczerzył zęby. – Wystarczyłby ci telefon?

Przytaknęłam, to było lepsze niż nic. Chłopak wysunął z kieszeni dotykowy telefon, który okazał się być czarnym iPhone’m. W normalnej sytuacji bałabym się dotknąć czegoś takiego, wszystkie nowinki techniczne w moich rękach buntowały się i źle kończyły.
Czując się uratowana, zabrałam się za wyciąganie spod powiek wysuszonych i posklejanych soczewek. Musiałam wyglądać dość komicznie, bo śmiał się przez cały czas.
- Dziękuję, na serio uratowałeś mi życie. – powiedziałam, gdy już uporałam się z własnymi oczami, i oddałam mu telefon. Mrugnęłam dwa razy, by nawilżyć zmęczone oczy.

- Do usług. Zawsze jestem chętny,  by ratować damę w potrzebie. – powiedział, a potem zaśmiał się. Uśmiechnęłam się. – Czy widzisz mnie wyraźnie? – spytał, wlepiając we mnie ciemnozielone oczy. Niewyraźny obraz jego twarzy przypominał mi kogoś, byłam pewna, że widziałam już te oczy i że słyszałam ten niski głos, któremu szczególne zabarwienie na dodatek dodawał brytyjski akcent.
- Widzę tylko z bliska. – odpowiedział. On uśmiechnął się łobuzersko bez słowa.


- Jestem Sharon – przedstawiłam się.
- Harry. – odpowiedział.
- Miło mi poznać. To zabawne, bo przypominasz Harry’ego Sty… - miałam zamiar powiedzieć Harry’ego Stylesa z One Direction, ale w tym momencie dotarło do mnie, że chłopak nie przypominał go. Moim rozmówcą był Harry Styles. Zamarłam.
Poczułam się głupio, że nie zorientowałam się wcześniej. Spojrzałam tępo w niewyraźny zarys jego twarzy. To był on, bez wątpienia. Gadałam z członkiem najsławniejszego zespołu na świecie. To wyjaśniałoby, dlaczego szatyn miał na sobie bluzę z kapturem.

Harry nie mógł się powstrzymać i wybuchł głośnym śmiechem. Wpatrywałam się w niego ze stoickim spokojem, podczas gdy on miał jakiś atak, a przynajmniej tak to wyglądało, bo zgiął się w pół i poczerwieniał na twarzy. W końcu nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się delikatnie. Wyglądało to nieco zabawnie… i uroczo?

Gdy już myślałam, że się uspokoił, zaśmiał się jeszcze krótko, zwrócił się znowu w moją stronę, oparł o swoje kolana i wreszcie odezwał się, nadal nie do końca spokojnym głosem.
- Naprawdę nie zorientowałaś się do tego czasu? – spytał z niedowierzaniem. Gdy pokiwałam twierdząco głową, zachichotał krótko jeszcze raz.
- W telewizji nie wyglądasz na tak wysokiego.


Nie pamiętam zbyt wiele z tamtej nocy. Ja i Harry rozmawialiśmy przez ponad pół godziny – aż do czasu, gdy przyjechał spóźniony autobus, który miał mnie zabrać z Londynu do Hartford. Te trzydzieści minut wydawało się być tylko snem, widziałam go jak przez mgłę i na dodatek byłam naprawdę śpiąca. Zbyt śpiąca, by zastanawiać się nad tym, co się dzieje, zbyt śpiąca, by próbować się ukryć. Zmęczenie sprawiło, że byłam sobą. Nie pamiętam, jak rozmowa się rozwinęła, po prostu otworzyłam się, pozwoliłam mu poznać parę rzeczy o sobie, być może powiedziałam za dużo. Pomyślałam wtedy, jakie jest prawdopodobieństwo, że spotkam go ponownie? Nikłe. Może jeden do miliona?
Ale nie było to niemożliwe.

- Tak myślałem, że słyszę amerykański akcent.
- Pudło. Jestem Kanadyjką. Mieszkam w Blainville – to takie zadupie około trzydziestu kilometrów od Montrealu. – powiedziałam. Naprawdę nie lubiłam swojego rodzinnego miasta. Blainville było niewielkie, a ludność tamtejsza była dość zróżnicowana, jakby to określiła moja przyjaciółka Hayden – mieszkały tam same „wieśniaki”.
- Montrealu? Czy tam się nie mówi po francusku? – spytał, nachylając się w moją stronę, wyraźnie zaciekawiony.
- Oui. – odpowiedziałam. –Mój ojciec jest Brytyjczykiem. Chodzę do szkoły w Montrealu. – błagałam rodziców, by pozwolili mi tam pójść. Była to o niebo lepsza placówka niż ta w Blainville, nie wspominając już o tym, że w samym Montrealu plasowała się na wysokich pozycjach. – To dwujęzyczna szkoła, a ja jestem w klasie, w której mówi się oboma językami.
- Wow. – powiedział zdumiony. – Montreal. Byłem tam. To piękne miasto pełne ładnych dziewczyn.
Uśmiechnęłam się nieśmiało.



- Zimno ci. – zauważył Harry, spoglądając na moje ramiona pokryte gęsią skórką, gdy odprowadzał mnie do autobusu o pierwszej pięćdziesiąt. Moja ulubiona niebieska bluza znajdowała się we wcale nie takiej wielkiej walizce, którą szatyn uparł się, że poniesie, chociaż wcale nie oczekiwałam tego od niego. Nawet bez tego obciążenia poruszałam się dość niezdarnie, ze zmęczenia słaniałam się na nogach, a została tylko gitara i wypchana po brzegi torba podręczna do noszenia.

Nie próbowałam nawet zaprzeczać. Zbliżaliśmy się do pojazdu, Harry wrzucił moją walizkę do bagażnika i odprowadził mnie pod same drzwi. Tam ściągnął swoją czarną bluzę i wręczył ją mi. Trzymałam w ręku przesycony męskimi perfumami materiał, nie wiedząc co mam z tym zrobić.

- Nie mogę tego przyjąć. – powiedziałam ze słyszaną konsternacją w głosie, oddając ją szatynowi, który zarzucił niesfornymi lokami na bok, doprowadzając je do porządku.
- Owszem, możesz. – odparł, przysuwając bluzę z powrotem w moją stronę.
- Kiedy ci ją oddam? – spytałam. Nie musiał odpowiadać. Nigdy miałam jej nie oddawać. To wydawało się być bardzo nie w porządku.
- To nie problem. – odpowiedział mało precyzyjnie, uśmiechając się ciepło. Widząc, że nadal nie jestem przekonana do tego pomysłu, dodał – No weeeź ją, widzę, że ci zimno.
- W autobusie jest ogrzewanie. – skłamałam. Nie, nie było. Coś mi się wydaję, że on dobrze o tym wiedział, bo nadal wciskał mi w ręce swoją bluzę. W końcu przewróciłam oczami, czując się pokonana. Założyłam ją na siebie, była sporo za duża, a ja wcale nie byłam taka mała, mierzyłam równo metr siedemdziesiąt, a budowa ciała modelki nie była mi dana. Podwinęłam rękawy, czując się trochę jak w worku. Uśmiechnęłam się sarkastycznie. – Zadowolony?
- Pewnie. – odezwał się z szerokim uśmiechem na twarzy.

Na parę minut zapadła pomiędzy nami niezręczna cisza. Nie wiedziałam w jaki sposób mam się odezwać. Mieliśmy się wkrótce rozstać, nie chciałam zmarnować tych paru ostatnich minut, ale nie wiedziałam, jak mogę je spożytkować. Wgapialiśmy się w siebie przez chwilę, aż Harry przerwał kontakt wzrokowy. Spojrzał w swoje stopy i odezwał się ściszonym głosem.
- Tak na marginesie, mam takie przeczucie, że nie widzimy się ostatni raz. Jeśli tak bardzo pragniesz, żebym odzyskał bluzę.
- Wydaję mi się, że nie będę miała drugi raz tego szczęścia, by spotkać Harry’ego Stylesa.
- Nigdy nie wiesz, co ci się przytrafi. Jutro może na twojej drodze stanąć producent z jakiejś wielkiej wytwórni płytowej, miłość twojego życia, czy twój nauczyciel od angielskiego. Możesz wygrać w lotka fortunę. Wszystko może się zdarzyć.
- Takie rzeczy nie przydarzają się mi. – odpowiedziałam gorzko.
- Wydaje ci się. Też tak kiedyś myślałem, aż tu nagle, bam, znalazłem się w zespole i zaszliśmy tak daleko. A teraz mamy miliony krzyczących fanek na całym świecie, wydany album i drugi w przygotowaniu. Poza tym zawsze możemy pomóc szczęściu. Wiem, w którą stronę uciekasz. – powiedział wskazując głową w stronę autobusu i znowu uśmiechnął się szeroko. Szczęście nie znikało z jego twarzy tej nocy. – Wiem, gdzie cię szukać. Parę godzin w samolocie i jestem w Montrealu. Nie doceniasz mnie, jeżeli wątpisz.
Zaśmiałam się krótko.
- Do września nie będzie mnie w Montrealu. Ani w Blainville. – oświeciłam go.
Rozłożył ręce w geście radości. Miał w sobie sporo energii, nawet jak na taką późną porę.
- Do zobaczenia w takim razie. – powiedział i spojrzał mi w oczy ostatni raz. Uśmiechnęłam się delikatnie na pożegnanie i wsiadłam do autobusu, rzucając mu w ostatniej chwili krótkie spojrzenie, które zapewne wyrażało, jak bardzo nie chciałam go zostawiać. Z tej odległości tylko fryzura informowała mnie o tym, że to on.
Gdy autobus odjeżdżał, sylwetka Harry’ego rozmyła mi się w mroku.


Gdy zniknął, szczerze wątpiłam, że kiedykolwiek uda mi się oddać tę bluzę. Moje życie przypominało trochę pasmo niekończącego się pecha, nie byłam pewna, czy los będzie dla mnie tak przychylny drugi raz. Nie brałam jego słów na poważnie, to nie było żadne zobowiązanie. Przecież nie mogłam oczekiwać, że ktoś po pół godziny znajomości zada sobie trud, by odnowić kontakt. Nie mogłam być tak ważna.

Ale niespodziewanie okazało się, że to nie było nasze jedyne spotkanie. Drugie również było czystym dziełem przypadku. Przypomniałam sobie wtedy jego słowa i zdałam sobie sprawę, że gdyby nie te dwa zbiegi okoliczności, sporo dobrego ominęłoby mnie w życiu. Gdy te dwa razy życie samo się ułożyło, otrzymałam szansę na wspaniałą przyjaźń, miałam możliwość skosztowania ich stylu życia, który bez wątpienia był zupełnie inny od mojego i który był spełnieniem moich marzeń. Mogę chyba powiedzieć, że to były najlepsze wakacje mojego życia – a z pewnością najciekawsze, bo nie każdego dnia los stał po mojej stronie. A potem ze łzami wróciłam do szkoły, zostawiając go za sobą w Europie, znowu sceptycznie patrząc w przyszłość.

Ludzie oceniają moją historię różnie. Ja mogę powiedzieć, że wygrałam parę ważniejszych bitw mojego życia. Niektóre zwycięstwa przyszły łatwiej, inne ciężej.

Niczego nie żałuję. Zdaję sobie sprawę, jaką szczęściarą jestem.

*
No więc dwa prologi gotowe :D. Tak, napisałam dwa, jeden bardzo dawno, ale wyszedł mi zbyt dobrze, żeby go wyrzucić. A ten jest takim krótkim wprowadzeniem, bardziej treściwym, wydaje mi się. Pisałam tę scenę ze trzy razy, nadal nie jestem w pełni zadowolona z tego, jak to wyszło, ale już więcej poprawiać nie mogę. 
Miłego czytania ♥

I.


Przez pewien okres czasu myślałem, że spełniona miłość miała nigdy nie być mi dana. Stopniowo traciłem wiarę, podczas gdy kolejne związki w moim życiu kończyły się i odchodziły w niepamięć, zostawiając za sobą pustkę, której nijak dało się wypełnić. W moim życiu pojawiały się ważne osoby szybko, ale równie szybko odchodziły. Walczyłem, ale za każdym razem przegrywałem. A wszystko to mogłem zwalić na jeden bardzo istotny aspekt mojego życia. Bycie członkiem ogólnie światowo sławnego zespołu muzycznego. Broniłem się przed tym, jak przed ogniem.

Wiedziałem, na co się decydowałem od samego początku. Moje życie wymagało ode mnie wielu poświęceń, które starałem się akceptować. Jednymi  z nich były brak prywatności, czy wieczny pośpiech, w którym sam się gubię. Znikali w nim także moi najbliżsi, podczas większość roku byłem poza domem, z dala od mojego rodzinnego miasta, nic dziwnego, że relacje z moją rodziną oziębiły się. To chyba mnie najbardziej bolało: brak czasu na bliskość z drugim człowiekiem. Ulotność czasu. To wrażenie, że umykają mi najpiękniejsze chwile w życiu. Trudno było mi tak patrzeć w bezradności, jak to wszystko omija mnie.

Dlatego starałem się – starałem się, jak cholera, by nie pozostać sam. Miałem zawsze chłopaków – Liama, Nialla, Louis’ego i Zayna. Byli jedynymi osobami, jakie mogłem wziąć za pewnik. Oprócz nich nie miałem nikogo, komu naprawdę mogłem zaufać. Otaczało mnie zawsze tyle ludzi, ale oni byli dla mnie obcy. Dlatego angażowałem się w nowe znajomości – nawet te bez przyszłości -  czasem na siłę, szukając bratniej duszy. Nie chciało mi się wierzyć w to, że sława wyklucza prawdziwą miłość. Może byłem kompletnym idiotą, ale tak właśnie było. Poza tym lubiłem, jak się dużo działo wokół mnie. A z kobietami nigdy nie jest nudno.

To śmieszne. Tyle nastolatek na całym świecie jest we mnie zakochanych, albo raczej w Harrym przedstawionym przed media. A mi kolejny raz nie wyszło. Gdy już myślałem, że jestem na dobrej drodze, wszystko legło w gruzach. A dlaczego? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi.


Najgorętsza para tego lata: Harry Styles i Carly Rose. Stary, widziałeś to?! – zawołał rozemocjonowany Louis, wgapiając się w nagłówek wielkimi oczami. – Czemu mi nie powiedziałeś?! Nie wiedziałem, że co wolną noc wychodzicie z Carly na romantyczne wypady. – wyrzucił z siebie, gwałtownie wciskając mi w ręce otwartą gazetę. Słychać było w jego głosie fałszywą nutę, co mnie poinformowało, że znowu się zgrywał. Za to poniekąd ceniłem mojego przyjaciela. Był po prostu niemożliwy, nie miało znaczenia to, czy to, co mówił, było śmieszne, czy nie. Sam jego ton głosu i mimika sprawiały, że nie można było się nie zaśmiać. I zaśmiałbym się w każdej innej sytuacji.

- Ja też nie. – odpowiedziałem gorzko bez cienia uśmiechu na twarzy. Louis tylko próbował mi poprawić humor, ale było to dość trudne w takiej nie innej sytuacji, w której już tkwiłem od jakiś paru tygodni. Zerknąłem tylko pospiesznie na zdjęcie moje i Carly, oboje byliśmy na nim roześmiani. Było to szczere, wtedy byliśmy jeszcze szczęśliwi. W oczy rzuciło mi się jeszcze napisane wytłuszczonym drukiem zdanie, które mówiło coś o ujawniającym się romantyku pod pokrywą kobieciarza i coś o ustatkowaniu się. To miało się odnosić do mnie. Ściągnąłem brwi i wyrzuciłem gazetę do kolejnego śmietnika, który mijaliśmy. – Gówno prawda. – skomentowałem gorzko.

Spacerowaliśmy we dwójkę po ulicach Londynu, przed siódmą rano, mając na sobie dresowe bluzy z kapturami zarzuconymi na głowy. Można byłoby zapytać, kto normalny rusza się z domu przed siódmą rano w czerwcową sobotę. Ale my nie byliśmy normalni, to już dawno zostało stwierdzone i żaden z nas nie próbował się tego wypierać. Nasze życia były specyficzne, ale nie przeszkadzało nam to, a przynajmniej nie wszystkie ich aspekty. Bolała mnie trochę głowa, parę godzin temu wylądowaliśmy prywatnym samolotem na lotnisku londyńskim, a startowaliśmy… w Nowym Jorku. Miałem rozregulowany zegar naturalny, więc nie byłem zmęczony. Moja głowa była pełna myśli. Więc postanowiliśmy się przewietrzyć.

Louis był dla mnie dobrym towarzystwem. Byliśmy powaleni w podobny sposób, a Tomlinson potrafił być świetnym kumplem, łatwo było nam się ze sobą dogadać. Niekiedy udawało mu się wyciągnąć mnie z dołka, potrafił wskazać mi pozytywne strony życia, gdy te złe przyćmiewały je.

- Jak jest z tobą i nią w końcu?  - zapytał mnie wprost. Bezpośredniość była jedną z jego szczególnych cech, może dlatego właśnie tak łatwo było mi się z nim dogadać? Nie owijał w bawełnę, walił prosto z mostu.

Historia z Carly była dosyć niezręczna. Poznaliśmy się w marcu w studiu radiowym w Cardiffie, ja i chłopaki dawaliśmy występ na żywo. Carly Rose była dziewiętnastoletnią wschodzącą gwiazdą, odkryto ją poprzez youtube’a i wchodziła po nas. Z wyglądu cechował ją niski wzrost, była krótkowłosą blondynką z burzą loków i intensywnie niebieskimi oczami. Szybko znalazłem z nią wspólny język, Carly miała szansę zasmakować tego, jak to jest być w muzycznej branży, więc w pewnym sensie rozumieliśmy się. Poza tym była pomiędzy nami chemia, więc szybko zaczęliśmy ze sobą chodzić. Było dobrze nam razem, dopóki… nie musiałem jechać w trasę.

W odpowiedzi wzruszyłem ramionami, pozorując obojętność. Poniekąd nie kłamałem. Podczas naszego pobytu w Stanach odległość zrobiła swoje – oddaliliśmy się od siebie i to sporo. Doszło do tego, że miałem wrażenie, jakby była dla mnie obcą osobą. Oczywiście, staraliśmy się, a na pewno ja się starałem, podtrzymać kontakt. Rozmawialiśmy ze sobą poprzez najróżniejsze środki komunikacji: rozmawialiśmy przez telefon, przez skype’a, pisaliśmy do siebie długie maile, wysyłaliśmy zdjęcia, ale po jakimś czasie to wszystko zrobiło się sztuczne, zacząłem czuć, jak Carly staje się coraz trudniej osiągalna i że wymyka mi się z rąk. Nie byłem pewny, co tym razem poszło nie tak, które z nas zaniedbało drugie. Nie poświęcaliśmy sobie wystarczająco dużo czasu. I znowu umieściło mnie to w punkcie wyjścia.

Ale nie miałem złamanego serca. Nie byłem zraniony, a przynajmniej jeszcze, bo poważna rozmowa była jeszcze przed nami, chociaż nie czułem potrzeby, by rozmawiać. Gdybym miał sobie odpowiedzieć, na pytanie, co do niej czuję, nie wiedziałbym, co powiedzieć. W pewnym sensie zależało mi na niej, pozostał mi pewien sentyment po tym, co było, wynikał tylko z dobrych wspomnień, a mieliśmy parę takich. Ten związek był wyjątkowy dla mnie, w pewnym momencie czułem, że może nareszcie miał szansę mieć powodzenie. Ale jednak się myliłem.

- A mówiłem, że Carly nie będzie dla ciebie odpowiednia! – zawołał Louis z czymś w rodzaju uśmiechu wymalowanym na twarzy, co miało służyć pocieszeniu mnie. Tak naprawdę, to było zupełnie przeciwnie niż mówił. Parsknąłem śmiechem. Oh, Louis.

- To nie ma znaczenia. Nigdy nie byłem w niej zakochany. Jestem po prostu zawiedziony. – powiedziałem, z trudem dobierając słowa. Był to dla mnie dość niewygodny temat i nie chciałem wyjść na mięczaka, nawet jeśli mój kumpel nigdy nie wziąłby mnie za takiego. Miałem nadzieję, że Louis przestanie go drążyć.

- Pomyśl w ten sposób: mamy półtora miesiąca wolnego, możemy robić, co nam się żywnie podoba, a potem wracamy na trasę. I tym razem nie musisz się niczym przejmować. Możesz wreszcie się wyluzować. – Louis odezwał się poważnym tonem. Nie minęła sekunda, a na jego twarz powrócił uśmiech. – Widzisz teraz jakiś problem, patrząc na obecną sytuację z szerszej perspektywy?

- Nie. – powiedziałem i parsknąłem śmiechem znowu.

- A ja widzę. Zbyt bardzo się przejmujesz. Nie martw się, nie jesteś sam i nigdy nie będziesz. Nie potrzebujesz ludzi, którzy nie potrzebują ciebie.

*
Nie mogłam ustawić akapitów, nie chciały mi się przekopiować z worda, dlatego zrobiłam te entery, żeby lepiej to wyglądało ;_; Mam nadzieje, że nie czyta się tego strasznie :P